Tytuł:
"Wolverine Origin"
Wydawnictwo:
Mandragora
Gatunek:
komiks
Seria:
tom 1 – 6
Recenzent: Człowiek Czynu
Czy to możliwe, żeby mając krew na
rękach, być spełnionym człowiekiem? Los nie oszczędzał młodego Jamesa, gdyż
stał się bestią – Rosomakiem (z ang. Wolverine). Geneza powstania jednej z
najbardziej tajemniczych postaci komiksowych została opisana w sześciu
zeszytach z koszmarnie zaprojektowanymi okładkami, które nie oddają w ogóle
specyfiki fabuły, a w dodatku zostały stworzone z użyciem czcionki rodem z
intro z „Gwiezdnych Wojen” (w przypadku filmów w reżyserii Lucasa sprawdziła
się kapitalnie, lecz tu ani trochę nie pasują).
W 2001 roku dla fanów serii komiks ten
był nie lada gratką, historia Rosomaka w końcu ujrzała światło dzienne. Twórcy
wiele lat unikali tematu związanego z genezą Wolverina… i może tak powinno
zostać. Komiks został wydany pod patronatem najlepszych (Marvel Comics), trafił
jednak do ludzi mających niewielką wiedzę o świecie uniwersum i komiksowych
rozterkach szponorękiego bohatera. Wolverine to postać osamotniona, oschła,
wywołująca przygnębienie, ale też dająca się we znaki; w tym „komiksie” tego
zabrakło. Przynajmniej trzy postacie (które powinny być kontrastowymi do niego)
zachowują się dokładnie tak jak on i jak on wyglądają! Samego Jamesa nietrudno
pomylić z niejakim Loganem (pijaczyną oraz fornalem na posesji państwa
Howlettów), po którym później chłopiec przyjmie imię na znak porzucenia starego
życia, a także na znak przeobrażenia z człowieka w bestię. Lecz zgodnie z
pierwowzorem ów ogrodnik miał dzielić imię z dorosłym Jamesem, a nie wszystkie
jego cechy i (nawet!) rysy twarzy. Ten błąd powstał najprawdopodobniej z braku
pomysłu na kreację i z powodu ignorancji autorów. Polscy tłumacze również przyczynili się do beznadziejnego konterfektu komiksu, przetłumaczyli go beznadziejnie, potworne, niekiedy niepoprawne językowo, a co gorsza: wypowiedzi niszczą klimat utworu. Nie pasują do legendy o powstaniu Wolverina. A teraz „perełka”! Czcionka „Comic Sans MS”
została tu „udoskonalona”. Ścieśniono niektóre litery, przez co „u” wygląda
identycznie jak połączenie „l” i „i”. To tym bardziej obniżyło moją ocenę
komiksu. Do tego dialogi cechuje nadmiar kolokwializmów i banałów (postać
krzycząca „Do jasnej ciasnej… zabije cię!” podczas bijatyki wywołuje śmiech
czytelnika, bo ilustracja przedstawia poważne mordobicie). Rozmowa z ukochaną
przypomina dialogi prowadzone podczas zlotów rodzinnych, a zachowania postaci
są przerysowane, niedostosowane do scen.
Komiks, który rozpoczyna ten zbiór
urywków z życia Jamesa, nie wzbogaca naszej o nim wiedzy, choć poznajemy tu
parę nowych postaci, na przykład Psa, nazwanego później Szablozębym, którego
historia została na tyle okrojona, że fabuła straciła kilka naprawdę ciekawych
faktów. Drugi zeszyt (z najpotworniejszym graficznym przedstawieniem pazurów
rosomaka na okładce na świecie) opowiada o przyjaźni między trójką bohaterów,
których poznaliśmy bliżej w części pierwszej, oraz o chorobie. Ten wątek jak do
tej pory sprawił mi najwięcej frajdy z czytania. Jednakże dopiero część trzecia
pt. „Bestia” może się spodobać. Wreszcie coś zaczyna się dziać z Wolverinem, w
końcu doczekałem się ciekawej akcji, bo oto chłopak ucieka z domu. Jego
zewnętrze rany znikają wraz z pojawianiem się tych wewnętrznych, jest rozdarty,
zasmucony, ma problemy z odróżnieniem dobra od zła, jawy od snu. Historia nabiera tempa, ale… tom czwarty pt. „Piekło i
Niebo” zniweczył (dla równowagi?) dobrą robotę poprzednika. Część piąta
jest na szczęście ciekawa. Po zsumowaniu okazuje się, że 2/5 tego komiksu jest
nienajgorsze… Poznajemy trudny etap życia Logana i dowiadujemy się, co wywołało
w jego sercu pustkę. Pojawia się więc motyw utraconej miłości, którą podobnie
jak każdą kolejną sympatię, Wolverine zabije. „I w proch się obrócisz” czyli
zakończenie serii (aż chce się zakrzyknąć: „W końcu!”) jest – niestety –
otwarte. ZBYT OTWARTE!!!
Reasumując, historia Logana-Rosomaka
jest kultowa, lecz komiks wypada blado wobec filmu Skipa Woodsa (i niezastąpionej kreacji Logana, zagranego przez Hugh Jackmana). Niewiele kinowych
adaptacji dorównuje literackim pierwowzorom, ale – jak to bywa z dziełami
kultury popularnej – lubią zaskakiwać. Film zdecydowanie przewyższa komiks.
Serdecznie nie polecam. ;-)
Copyright © 2013 Kamil
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz