Tytuł: „Wilczy pakt”
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 272
Recenzentka: Akarisu
„Był wilkiem, bestią z piekła,
jeńcem. Na razie jednak zarówno umysł, jak i wola wciąż jeszcze należały
wyłącznie do niego… wszystkie [wilki] odważyły się pomyśleć to, co wcześniej
zdawało się nie do pomyślenia - IŻ PEWNEGO DNIA ZDOŁAJĄ SIĘ UWOLINIĆ”.
Wilki
– dzikie bestie, utożsamiane z demonami i pomiotami Szatana. Kojarzone ze złem
i nieszczęściem. Zerwały znieważające je łańcuchy, zrzuciły obroże i ogłosiły
bunt. Zrobiły to, co podpowiadał im instynkt. Uciekły i stały się ludźmi. Rozpoczęły
życie wolne, choć wciąż dzikie i nieokiełznane. Tylko z pozoru bezpieczne. Ogary
nigdy nie śpią i zawsze odnajdą swoją zdobycz.
Opowieść
„Wilczy pakt” to doskonałe uzupełnienie cyklu „Błękitnokrwiści” autorstwa
Melissy De La Cruz, docenianej i utalentowanej amerykańskiej pisarki o
niezwykłej wyobraźni i nowatorskim podejściu do istot, znanych nam jako
wampiry. Lecz to nie o nich będę dziś pisała, albowiem ta recenzja dotknie
zupełnie innej tematyki. Żywota potępionych.
W
czeluściach Piekła trzymane pod kontrolą wilki, niegdyś potężne i wolne
stworzenia, teraz całkowicie zniewolone i pozbawione wszelkich złudzeń, czekają
na swoją kolej. Wszystkie szczenięta w dniu ukończenia osiemnastu miesięcy
zostają przemienione w piekielne ogary – w śmiertelnie niebezpiecznych
wojowników, całkowicie podporządkowanych woli Romulusa. Jednak nadszedł dzień
zemsty. Ponieważ Lawson o tym wiedział, doprowadził towarzyszy do zwycięstwa i
zmienił ich przeznaczenie. Myślał, że z czasem będzie lepiej, jednak się mylił.
Bo znienawidzone przez niego Ogary odebrały mu to co najcenniejsze - miłość. Gnany
nienawiścią chłopak szuka zemsty i za wszelką cenę próbuje odnaleźć ukochaną.
W
tym samym czasie Bliss, znana także jako Lupus Teliel, córa Lucyfera, była
wampirzyca, część wilczej duszy, ta która uzyskała śmiertelność, na własną rękę
poszukuje sfory. Gdy trafia na trop wilków, te ani myślą zgodzić się na
współpracę. Lawson nie ufa jej, a ona jemu. Wszystko może skończyć się źle. W
ostatecznej bitwie będzie się liczył każdy sojusznik. Bliss i Lawson mogą sobie
nawzajem pomóc, lecz najpierw muszą obdarzyć się zaufaniem i wzajemnym
współczuciem.
Książkę
tę czyta się dość szybko, głównie dzięki krótkim rozdziałom i lekkiemu piórowi
autorki. Narracja trzecioosobowa skupia uwagę to na członkach sfory, to na
Bliss, nadając powieści tajemniczy klimat. Interesujące było wprowadzenie do
fabuły postaci z innego cyklu autorki. Arthur Beauchamp pojawił się wcześniej w
„Zapachu spalonych kwiatów”. Melissa De La Cruz najwidoczniej lubi takie zabiegi,
gdyż właśnie w „Zapachu...” umieściła parę bohaterów z „Błękitnokrwistych”.
Według
mnie książka ta kryje w sobie tylko jedną negatywną
cechę. Otóż uczucia przedstawione w opowieści z czasem stają się zbyt mało
dynamiczne, nie tak głębokie i przejmujące, jak powinny być – szczególnie w
dramatycznych momentach. Całość napisana w bardzo ciekawy i nowatorski sposób,
a jeśli kiedyś na rynku ukaże się jeszcze jedna część tej sagi, z pewnością ją
przeczytam. Polecam.
Copyright © 2013 Akarisu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz